Jestem wiernym i oddanym użytkownikiem Androida, może nawet fanbojem. Pociąga mnie głównie różnorodność sprzętu z tym systemem, gdzie każdy może wybrać sobie dokładnie to czego aktualnie potrzebuje. Każdy jednak czasami fantazjuje o czymś szalonym, a z rzadka ma ochotę poświntuszyć – ja na ten przykład zastanawiałem się jak by tak przejść na drugą stronę barykady i przesiąść się na telefony Apple. Teraz już wiem.
Z góry uprzedzam – to w żadnym wypadku nie jest recenzja iPhone’a, najwyżej opis wrażeń „Androidowca”, który nagle otrzymuje do zabawy sprzęcik z jabłkiem na obudowie.
Jestem bardzo ostrożnym człowiekem, szczególnie widać to w kwestii tego jak dbam o swoją elektronikę – na palcach jednej ręki można zliczyć sprzęt, który uszkodziłem mechanicznie (co innego uceglenie softwarowe lub przy próbach „ulepszania”..) i właśnie z tej przezorności jak ognia wystrzegam się kupowania smartfonów za kilka tysięcy, które można stracić raz-dwa przez upuszczenie gadżetu. Apple nigdy nie miało u mnie żadnych szans.
Druga rzecz, która zraża mnie do Apple to fakt, że raz na rok wypuszczają dwa telefony, które mają spodobać się większości użytkowników, podczas gdy konkurencja z robocikiem wydaje kilkadziesiąt markowych urządzeń i dodatkowe setki od mniej znanych producentów – dla każdego coś fajnego. Metaforycznie – wolicie najlepszy kawior czy szwedzki stół?
Ale porzućmy uprzedzenia i przejdźmy do rzeczy. Otóż jakiś czas temu zepsuł mi się jeden ze slotów kart sim w moim wysłużonym LG GX200 – jako, że gdzieś musiałem włożyć chińską kartę otrzymałem od dziewczyny jej starego iPhone’a 4S.
Tutaj mała dygresja. Dla mnie telefon jest do dzwonienia, wiadomości tekstowych i muzyki – do wszystkiego innego używam tabletu – tam mogę się pierdzielić z lagami, zapychającym się dyskiem czy innymi problemami pierwszego świata – telefon ma być mały, lekki, szybki i wytrzymać parę dni na baterii.
Pierwsze wrażenia – sprzęt wygląda na solidny, ale równocześnie taki co to się lubi rysować (i owszem – cały tył pociachany, choć ekran czysty jak nówka). Wyświetlacz 3.5″ – mały – taki jak lubię, ale mimo to telefon swoje waży (wolę leciutkie urządzenia).
Znajomy polecił nie ulepszać telefonu do najnowszej wersji iOS (aktualnie jest 7.0) – na starszych urządzeniach powoduje to podobno znaczny spadek czasu pracy na baterii i wolniejsze działanie. Obecnie z telefonu korzystam mało co i ładuję go raz na dwa dni – wynik nie jest zły, ale daleko mu do dwóch tygodni feature-phonów. Wszystko działa szybko, jest ładniutkie i przejrzyste, widać, że Apple przykłada sporą wagę do wyglądu swoich urządzeń.
Idźmy dalej – próbuję dostosować ekran główny do swoich potrzeb:
- ale jak to nie ma widgetów?
- ale jak to widzę na głównym ekranie wszystko co poinstalowałem? Straszny bałagan! (tak wiem, są pozostałe ekrany)
- ale jak to nie mogę rozmieścić ikon dowolnie i zawsze muszą być jedna koło drugiej!?
- przynajmniej tapetę zmienić pozwalają..
Sprawdzam główne funkcje:
- smsy i połączenia w porządku, FaceTime bardzo przypadło mi do gustu, szybsze niż Skype, lepsza jakość;
- ale jak to klawiatura systemowa nie ma autosugestii?
- aparat pierwsza klasa, zdjęcia wysokiej rozdzielczości, brag smug, szumów, szybko się włącza. Me gusta!
- ale jak to nie ma menedżera plików!?
- osobny kabelek potrzebny do ładowania, mała przeszkoda ale jednak irytuje.

Aparat jest naprawdę genialny – nie tylko ze względu na jakość zdjęć ale również przez szybkość i kulturę pracy aplikacji. Chcesz i masz!
Czas poinstalować trochę ulubionych appek, wchodzę do AppStore:
- prawie nic z tego co używam na Androidzie nie jest obecne na Apple!
- wszystko muszę kupować od nowa!
- spora liczba aplikacji nie zainstaluje się na starszej wersji systemu (to znam z Androida, ale tam nie boję się dokonywać upadate’a, bo jak będzie do niczego to zawsze mogę zainstalować cyanogena albo inne custom romy);
Sprawdzam fukcje dodatkowe:
- nie zrobię z telefonu hot spota bez skontaktowania się z dostawcą sieci! Paranoja!
- suwak właczenia trybu cichego bywa bardzo pomocny;
- nie uruchomię mojego komunikatora (WeChat) jednocześnie na tablecie z Androidem i iPhone, jedno wylogowuje drugie, kosmicznie upierdliwe!
No dobra, podsumujmy – mam telefon co wytrzyma dzień umiarkowanego użytkowania, mały ale ciężki, ładny ale bez dopasowywania do własnych gustów, ze sklepem gdzie wszystko trzeba szukać i kupować od nowa, za to z doskonałym aparatem. W sumie do dzwonienia w sam raz, pozostaje tylko zaopatrzyć się w muzykę..
- Google blokowane w Chinach, Spotify i Deezer też. Mają rozmach..
- Apple Music 9.99$/miesiąc?! Już pędzę..
- gdzie te moje empetrójki? A są! Podłączamy telefon do peceta. Kopiuj – Wk..
- ale jak to Windows nie widzi folderów z muzyką!?
- co to niby jest iTunes!?
- nie! nie akceptuję regulaminu! Widziałem jak to się może skończyć!
No dobra, spróbujmy nieoficjalnych aplikacji do przesyłania plików:
- MediaMonkey wydaje się za dużym kombajnem, niepotrzebne mi to na dysku;
- SharePod wymaga zainstalowanych iTunes, odpada;
- CopyTrans wymaga połączenia z internetem, ale Chińczycy go blokują;
- niby w ostateczności mogę użyć chmury Microsoftu do synchronizacji ale szczerze mówiąc mam dość.
Do tej pory podejrzewałem, że iPhone nie jest dla mnie, bo za drogi i za bardzo bym się bał o jego uszkodzenie. Teraz już wiem, że to nie jedyna przyczyna.
Apple jest w ciężkiej sytuacji – chce stworzyć elektronikę która spodoba się wszystkim jego fanom, a tych są setki milionów na całym świecie. Musi być w tym ostrożne i szczególną uwagę zwracać na idiotoodporność systemu – tak by nikt niczego nie popsuł przez przypadek. Zamyka swoich użytkowników w złotej klatce gdzie wszystko jest cudowne i magiczne, appki nie lagują, a cały ekosystem świetnie ze sobą współpracuje bez konieczności własnoręcznego ustawiania czegokolwiek. Piękny świat, lecz nie moja bajka.
Wybieram Androida. Z jego lagami, brakiem aktualizacji, fragmentacją i crapfonami za 50$. Może to szajs ale mój szajs, który tak wybiorę, zmodyfikuję i ulepszę jak tylko mi się podoba.
Używając iPhone’a miałem wrażenie, że go tylko wypożyczam.