Dobrze pamiętam, jak jeszcze parę lat temu wszyscy wieszczyli koniec ery smartwatchy zanim ta się jeszcze na dobre rozpoczęła. Ba! Sam byłem jednym z nich i w zaparte szedłem, że chytre zegarki są brzydkie, wadliwe, a bateria wystarczająca na maksymalnie kilka dni to jakiś kiepski żart. Teraz zaś, u schyłku drugiej dekady trzeciego milenium, z całą powagą i w pełni władz umysłowych mogę stwierdzić: myliśmy się. Na szczęście.
Mój pierwszy zegarek, jakiś no-name zdobyty przez ojca podczas licznych wypraw handlowych do Turcji wyświetlał godzinę, datę, miał stoper i światełko. Pojewienie się z takim „sikorem” w podstawówce z miejsca procentowało solidną premią do szacunku wśród kumpli i gwarantowało miejscówkę na tyle autobusu w czasie szkolnych wycieczek. Do czasu, aż jeden z kolegów przyszedł z modelem wyposażonym w kalkulator. Już nie jesteśmy przyjaciółmi.
Mój obecny zegarek liczy kroki, podaje statystyki snu, mierzy tętno i robi pomiary EKG. Jest postęp, co nie?
Jeden z najstarszych partnerów Xiaomi – firma Amazfit (znana w Chinach pod nazwą Huami) nie próżnuje i ostatnimi czasy zalewa rynek swoimi wearablami. COR, BIP, GTR, GTS, OMG, WTF.. długo by wymieniać, a wystarczy powiedzieć, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Użytkownicy z wężem w kieszeni mogą nabyć budżetowego BIP’a z masakrującym rywali 45-dniowym czasem pracy na baterii. Z kolei hejterzy firmy z Cupertino, którzy w tajemnicy przed wszystkimi ekscytują się Apple Watchem mogą szarpnąć się na model GTS, będący w zasadzie chińską kalką jabłkowego gadżetu. Można oczywiście poeksperymentować z pozostałymi wariantami, bo do tej pory Amazfit nie splamił się wypuszczeniem oczywistego bubla i wszystkie jego produkty zasługują na uwagę. Ale zaprawdę, zaprawdę powiadam wam:
Z Amazfit Health Watch takie podejście nie przejdzie, gdyż nie jest to zegarek dla byle kogo. Tylko świadomy konsument może być z niego w pełni zadowolony.
Dlaczego? O tym za chwilę, a my tymczasem przejdźmy do oceny wyglądu.
W skali od jeden do dziesięć, gdzie jeden przyznałbym bazarowemu szajsowi z Power Rangersem na tarczy, a dziesięć klasykowi Omega Moonwatch wartemu tyle co dobre auto, AHW dałbym mocną tróję. W wersji standardowej, tuż po wyjęciu z pudełka w oko wpada bardzo dobre spasowanie elementów, Gorilla Glass 2.5D z powłoką oleofobową oraz ciemne, niby-chromowane obramowanie dookoła ekranu. Niestety po dłuższym przyjrzeniu się zaczyna nas irytować stosunkowo niewielka powierzchnia wyświetlacza w stosunku do przedniego panelu, taki sobie plastik od spodu, „kwadratowość” konstrukcji i pasek. O tak, najgorszy jest ten pasek!
Materiał ten sam co w silikonach do MiBanda, ale – zapewne przez większą szerokość – prezentuje się bez miary tandetnie. A jakby tego było mało to jeszcze skóra się przez niego poci, a samo zdejmowanie/zakładanie jest dodatkowo utrudnione ze względu na dodatkową gumową wypustkę na powierzchni, która w założeniu ma sprawiać, że sam z siebie się nie rozepnie. Wymęczyłem się z nim przez tydzień, po czym zamówiłem specjalną, dedykowaną bransoletę dla BIP’ów (ale bez obaw, spasuje wszystko o szerokości 20 mm).
Niebo a ziemia!
Ubogacony w stalowe zapięcie w kolorze pasującym do ramki tarczy i udekorowany złoconymi wstawkami AHW w końcu zasługuje na piątkę. Nie oszukujmy się – z pustego i Salomon nie naleje, ale jeśli kiedyś zdecydujecie się na opisywany tutaj zegarek to ustalając budżet zostawcie parę złotych na lepszy pasek. Nie pożałujecie.

Paek wykonany z tego samego materiału co w Mi Bandzie, ale tam jest lepiej spasowany i za bardzo nie przeszkadza.

Na ręce wygląda to jako tako. Warto w tym miejscu pochwalić sam wyświetlacz, który bardzo zyskuje w dobrym oświetleniu, w przeciwnieństwie do takiego np. AMOLEDA.

Teraz smartwatcha nie trzeba się wstydzić. Jest jak ten mini SUV w tle – niby zabawka, ale tylko dla bogatych dzieci.
Co robimy jako pierwsze przy próbie sparowania smartzegarka od Xiaomi/Amazfit? Odpalamy Mifita, przechodzimy do sekcji „Dodaj nowe urządzenie”, wybieramy odpowiednią kategorię produktu i klikamy „wyszukaj w pobliżu”. Cóż, w tym wypadku ta metoda się nie sprawdzi.
W obliczu porażki postawnowiłem ponowić próby, ale tym razem z wykorzystaniem oficjalnej aplikacji od Amazfita, świeżo popranej ze sklepu Google. Też pudło!
Pozostało mi tylko – jak temu ostatniemu frajerowi – sięgnąć do instrukcji i tam zaleźć informację, że będzie potrzebny osobny program – Amazfit Health. Cudownie! Na dodatek nie znajdziemy go w Google Play i albo trzeba skorzystać z kodu QR w instrukcji aby automatycznie rozpocząć pobieranie, albo wyszukać w appstorze Xiaomi. Na szczęście z nową aplikacją wszystko poszło jak po maśle – zegarek się sparował, zaktualizował i rozpoczął funkcjonowanie. Niestety po chińsku.
O ile sama aplikacja jest w większości przetłumacozna na angielski, o tyle zegarek wyświetla nam jedynie azjatyckie krzaczki i na chwilę obecną nic z tym nie zrobimy. Nie jest to jakimś wielkim problemem, gdyż menu jest dosyć ubogie.
Nie doszukujcie się tutaj tej samej funkcjonalności co w zwykłych BIP’ach.
Tarcza główna to godzina, data, liczba kroków, aktualny puls, stan naładowania baterii i ewentualny komunikat o utracie połączenia Bluetooth. Możemy po tym maziać paluchem do woli, ale póki nie wciśniemy koronki, póty urządzenie pozostanie niewzruszone na nasze próby kontaktu. Po użyciu rzeczonego przycisku tarcza się podświetla, a my – smarując w górę lub w dół mozemy przejść do kolejnych funkcji, czyli:
- pomiaru EKG
- dziennego wykresu pomiarów tętna
- dziennego wykresu aktywności ruchowej
- nocnego wykresu jakości snu
- opcji (jasność podświetlenia, tryb „nie przeszkadzać”, ustawienia fabryczne)

Powiadomienia też są, ale skrócone i pozbawione polskich znaków. Szkoda też, że nie idzie regulować wielkości czcionki.
W dowolnym miejscu, po przesunięciu palcem z lewej na prawo otrzymujemy dostęp do ostatnich powiadomień. Te przychodzą za każdym razem, ale znalazłem w nich dokładnie trzy problemy.
Po pierwsze, co w sumie oczywiste – nie ma obsługi polskich znaków, w ich miejsce otrzymujemy '?'. Czy stosowna aktualizacja kiedyś nadejdzie? Śmiem wątpić. Po drugie, powiadomienia mają ograniczenie co do liczby znaków (88) – wiadomość zostaje przycięta i aby zobaczyć całość musimy sięgnąć po telefon. I w końcu – soft zegarka nie współpracuje ze wszystkimi komunikatorami. O ile esemesy i powiadomienia z Wechata czy Skype pokazywane są poprawnie, o tyle już z Hangouts wyświetlane są jedynie krótkie informacje o nadejściu nowej wiadomości, bez pokazania jej treści czy chociażby nadawcy.
Amazfit Health Watch może z początku sprawiać wrażenie jakby jego grupą docelową byli miłośnicy aktywności fizycznej. Jest wręcz odwrotnie.
W porównaniu choćby z takim Mi Bandem 4 zegarkowi wyraźnie brakuje jakichkolwiek trybów sportowych. Nie ma opcji biegania, jazdy na rowerze, o pływaniu nie wspominając (szczególnie, że AHW oferuje tylko 30 metrów wodoszczelności, a na basenie to tyle co nic). Brak również GPS’u.
To czym smartwatch zwraca uwagę jest stały pomiar pulsu. I kiedy piszę „stały” wcale nie wyolbrzymiam – diody na spodzie urządzenia migają nieprzerwanie przez cały cykl życia akumulatora. Nie trzeba więc nic manualnie włączać, przestawiać i kombinować, bo wystarczy zaledwie rzut oka i już wiemy z jakim tempem bije nasze serce. To oczywiście bardzo negatywnie przekłada się na czas pracy na baterii, gdyż zazwyczaj udawało mi się wyciągnąć tylko jeden tydzień, maksymalnie 8 dni działania. W porównaniu do miesiąca z hakiem oferowanego przez zwykłego BIP’a jest to bardzo słaby wynik.
Bądźmy jednak szczerzy – to nie pulsometr sprzeda Amazfit Health Watch, największą ciekawostką jest funkcja EKG.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi wiedzieć co oznaczają te trzy literki, dlatego szybka definicja, prosto z Wikipedii:
Elektrokardiografia (EKG) – zabieg diagnostyczny wykorzystywany w medycynie przede wszystkim w celu rozpoznawania chorób serca. Pomijając EKG wykonywane w czasie operacji na sercu, jest to metoda pośrednia polegająca na rejestracji elektrycznej czynności mięśnia sercowego z powierzchni klatki piersiowej w postaci różnicy potencjałów (napięć) pomiędzy dwiema elektrodami, co graficznie odczytujemy w formie krzywej elektrokardiograficznej, na specjalnym papierze milimetrowym bądź na ekranie monitora.
Czyli tłumacząc na język polski – podpinamy do naszego ciała przewody (elektrody, minimum dwie) przez który płynie bardzo słaby prąd. Urządzenie sprawdza delikatne wachania napięcia i na podstawie tego wyświetla wykres obrazujący pracę naszego serca. Następnie wprawny lekarz rzuca okiem na to co się wyświetliło i wydaje diagnozę, lub wysyła pacjenta na bardziej specjalistyczne badania.

Tak wygląda plik pdf z naszym EKG wygenerowany przez Amazfit Health. Niestety nie wszystko jest przetłumaczone na angielski.
Słowo klucz w powyższym sformułowaniu to „lekarz”. Czy laik wyciągnie jakiekolwiek korzyści z patrzenia na swój elektrokardiograf?
Cóż.. i tak i nie. O ile na zegarku, w czasie dokonywania pomiaru (co, notabene, trwa dokładnie minutę) widzimy jedynie przesuwający się wykres, który mówi o szybkości pracy serca, o tyle aplikacja na telefon dokłada do tego wynik HRV (Heart Rate Variability) czyli regularność z jaką pracuje nasza pompka. Zazwyczaj wynik ten oscyluje w przedziale 20-100 ms, jest statystycznie wyższy dla osób młodych i zdrowych oraz odpowiednio niższy dla podeszłych wiekiem i/lub trawionych chorobami tudzież nałogami. HRV jest jednak zmienną wyjątkowo osobistą i nie należy jej interpretować w stylu: ten ma wynik 40, a tamten 80, więc to on jest zdrowszy. Tu bardziej rozchodzi się o długoterminowy trend: wzrostowy lub
spadkowy – w ten sposób możemy monitorować jak zmiana trybu życia wpływa na nasz organizm. Dla przykładu regularne ćwiczenia powninny z czasem podwyższyć nasze HRV, ale jeśli to się nie dzieje to znaczy, że robimy coś nie tak, być może się przetrenowujemy, albo nowa dieta nam nie służy.
Mając w zanadrzu swoją własną, świeżą krzywę EKG i podejrzewając jakąś chorobę możemy również przeszukać internety w poszukiwaniu czegoś podobnego aby samodzielnie spróbować zdiagnozować co nam dolega zanim jeszcze udamy się do lekarza. Ale to już wyższa szkoła jazdy.

Pomiar trwa 60 sekund i przez ten czas lepiej się za bardzo nie ruszać, aby nie zakłamać wyników. Przy okazji – ta krzywa to nie pusta animacja, widzimy pracę serca w czasie rzeczywistym!
Odnośnie samego modułu w AHW – ten działa i wydaje się, że nawet dobrze, ale porównania żadnego nie mam, więc wyrokował nie będę. Z ciekawości jednak spojrzałem na ceny profesjonalnych urządzeń i od razu widać, że holter z atestem medycznym to koszt minimum kilku tysięcy złotych.
Czyli jest tak jak mogliście podejrzewać – EKG w nowym zegarku Amazfita to głównie bajer, być może nawet przydatny, ale wciąż będący tylko gadżetem.
Zanim przejdziemy do podsumowania, jeszcze co nieco o aplikacji Amazfit Health.
Największy zarzut względem niej to taki, że nie jest Mifitem. To tam mam wszystkie statystyki i znajomych, to ona jest regularnie aktualizowana i dopieszczana o nowe funkcje. Nie bez znaczenia jest również fakt, że to „mifitowe” gadżety otrzymują najwięcej wsparcia ze strony niezależnych developerów.

Tak wygląda ekran główny w Amazfit Health. Jest nasz puls i aktywność ruchowa, są też EKG i jakość snu. W miejsca z plusem można samodzielnie wpisać wagę oraz ciśnienie krwi.

W zakładce „puls” widzimy najświeższą wartość oraz pogląd na cały dzień. W ten sposób szybko można sprawdzić kiedy byliśmy najbardziej zmęczeni/zestresowani.

Aplikacja wylicza jakość naszego zdrowia na podstawie kilku zmiennych i sugeruje co powinniśmy poprawić.

Oprócz zegarka apka oferuje też współpracę z kilkoma innymi gadżetami. idealnym uzupełnieniem AHW wydaje się inteligentna waga.
A co AH ma do zaoferowania? W sumie niewiele, brakuje języka polskiego, nie ma opcji zmiany tarczy zegarka. Są za to osobiste statystyki, w których możemy podać całą naszą historię medyczną, przebyte zabiegi, alergie, choroby członków rodziny, nawyki, a nawet wyniki bardziej zaawansowanych badań przeprowadzanych już w gabinecie lekarskim tj. poziom cholesterolu i cukru. Po co to wszystko?
Dla pieniędzy.
AHW nie jest produktem samym w sobie, a bardziej kluczem otwierającym drzwi do usługi zdalnych porad medycznych. Aplikacja oferuje bowiem pakiet VIP w różnych wersjach. Najdroższe – platynowe członkostwo – kosztuje 3900 juanów (ok. 2150 złotych) na rok i oferuje szereg korzyści – od interpretacji wyników EKG przez specjalistę dwa razy w tygodniu i uruchomienie łaczności komórkowej zegarka dzięki czemu ten może wysyłać powiadomienia o zagrożeniu zdrowia niezależnie od telefonu, a na bezpłatnych dowozach do szpitala skończywszy (do maksymalnej wartości 10000 juanów). To wszystko tylko dla mieszkańców Chin, rzecz jasna.
To w końcu warto kupić czy nie?
Póki co to nawet nie ma jak, o ile nie mieszkamy w Azji. W Chinach Amazfit Health Watch wyceniono na 699 juanów czyli mniej więcej 100 dolarów. Dużo, w porównaniu do standardowego BIP’a, mało jeśli zestawimy go z holterem. Na plus jest prostota obsługi – mimo chińskiego menu jest intuicyjna i szybka do opanowania. Rzekłbym nawet, że to ciekawy wybór dla osób starszych. Ale w sumie to żyjąc w Polsce potraktowałbym AHW bardziej w ramach ciekawostki. Chociaż nie tylko.
Health Watch od Amazfita to idealny przykład tego jak zmienił się kierunek rozwoju smartwatchy. Zamiast starać się zastąpić telefon, te znalazły swoją niszę w sporcie i medycynie. Będąc stale na naszych nadgarstkach mają świetną okazję do nielimitowanego monitoringu stanu zdrowia swojego nosiciela, a zaawansowane algorytmy i – wciąż jeszcze raczkująca – sztuczna inteligencja przekładają te pomiary na język zrozumiały dla zwykłego Kowalskiego.
Dzisiaj furrorę robi zegarek z EKG czy z ciśnieniomierzem, ale nie zdziwiłbym się jakby za kilka lat nowy MiBand był wyposażony w glukometr. Bardzo mi się to podoba i z niecierpliwością wyczekuję chwili, kiedy sam będę dziadkiem cały obieszony elektroniką. Wtedy, na przykład, zamiast czekać w kolejce do proktologa po prostu włożę sobie zegarek w dupę, a recepta przyleci dronem.
Wesołe będzie życie staruszka.